Type and press Enter.

Dlaczego „minimalizm” to bzdura

Dlaczego „minimalizm” to bzdura…

…taka sama jak hygge

czyli poradniki o pozbywaniu się rzeczy a upadek cywilizacji.

Oczywiście nie mówimy o prawdziwym minimalizmie ani o zdrowym rozsądku, który nakazuje nie obrastać w rupiecie i nie popadać w zakupoholizm. Mówimy o poradnikach, które przekonują, że pozbycie się przedmiotów „pomaga uporządkować życie”, „odciąża umysł” czy też „jest zdrowe”. Absurd.

Oczywiście jak wszystko można to potraktować jako ciekawe ćwiczenie i faktycznie powywalać rzeczy. Ale wydaje mi się, że większość ludzi nie ma warunków, albo nawet w ich życiu nie ma potrzeby wcielania w życie tych porad, więc czytanie ich lub nie daj boże wcielanie w życie tylko ich zestresuje.

Na tą groźną ideologię składa się kilka głównych wątków. Pominę tu oczywiste (sprzątaj; jak masz trzy blendery, to jeden oddaj koleżance, a drugi sprzedaj itd). Pozostałe to:

Wyrzuć rzeczy, które cię nie uszczęśliwiają:

Tu przetłumaczę, co przeczytałam na innej stronie, bo lepiej bym tego nie wyjaśniła:

Mam dużo t-shirtów. Czy mnie uszczęśliwiają? Niespecjalnie. Ale świetnie się sprawdzają, gdy idę we wtorek do parku. Poza tym od czasu do czasu zakładam coś, co mam od dawna. Od święta zdarzy się, że ktoś mnie wtedy skomplementuje. (…) Uśmiecham się, mówię „dziękuję” i wtedy jestem szczęśliwa – bo udało mi się otrzymać komplement za parę spodni, które wyłowiłam z torby z darami wystawionej przez mojego sąsiada lub za sukienkę, którą mam 10 lat i po raz pierwszy założyłam na trzydzieste urodziny i planuję założyć znowu na czterdziestkę – to z życia. Kto może przewidzieć, co nas uszczęśliwi w przyszłości?

Gwoździem do trumny jest przypadek spodni z wysokim stanem z lat 90. – jeśli one mogą wrócić do mody, to wszystko może.

Wyrzuć  zdekompletowane “śmieci”

Cytując za Marie Kondo:

Gdy z bluzki odpadł guzik, to znak, że czas się z nią pożegnać.

Koszmar.

Wyrzuć książki. Jak będziesz ich potrzebować, to sobie kupisz

Mój kolega słysząc o tym powiedział wręcz, że w naszej kulturze książek się nie wyrzuca. Ja nie jestem aż takim ortodoksem i z przyjemnością wyrzucam idiotyczne książki, a od kiedy mam piec to już w ogóle, bo nawet one zyskują dodatkową funkcję praktyczną.

Jasne, że czasami się robi remanent, oddaje, sprzedaje, zastępuje nowymi, znosi do piwnicy itp. Jak się nie ma stałej bazy, to nawet lepiej wypożyczać lub czytać w telefonie, niż się męczyć. Ci, którzy nie mają w swoim życiu domu czy stałej półki na książki nie muszą się czuć urażeni przez ten post, bo dotyczy on zupełnie innych ludzi.

Podobnie jak z sukienką, która nie uszczęśliwia teraz, ale uszczęśliwi za 10 lat – wyobraźmy sobie książkę, którą uwielbiała nasza matka czy ojciec. Jako nastolatki nas ona nie interesuje. Jako dwudziestolatki ją wyrzucamy, bo akurat wyszedł podręcznik Marie Kondo i czujemy się zainspirowani. A być może jako czterdziestolatki wyjęlibyśmy ją z półki i przeczytanie tej książki byłoby dla nas ważnym życiowych wydarzeniem? Pozbawiamy się tej szansy.

Nie mówię, że każdy musi mieć w domu książki. Ale jeśli ktoś miał dobre książki i je po prostu wyrzucił? Dla mnie to jest już kolejny etap upadku cywilizacji. Ile było jęczenia w gazetach, że Polacy nie czytają książek – no to teraz jeszcze do tego wyrzucają je i są z tego dumni. Horror.

Wyrzuć prezenty, bibeloty, które zawadzają

Czyli np. dostaję na święta 4 książki, czytam je, a następnie je wyrzucam. Ha ha zgadnijcie przez ile lat takiego zachowania krewni by mieli do mnie cierpliwość i by mi cokolwiek kupowali 😀 I ja też bym niczego nikomu nie kupowała, bo po co? Można oczywiście żyć jak w mrokach dawnych czasów, gdzie jemy na ziemi, potem walimy się na kamień i tyle mamy z życia, bo jesteśmy minimalistami, ale czy warto? Nawet współczesny kot domowy – przynajmniej czasami – cieszy się z podarowanej mu zabawki i się nią bawi, zamiast ją wyrzucić do kosza w imię minimalizmu.

Nie gromadź pamiątek, obrastających kurzem rzeczy, które odziedziczyłeś

Nie no super, najlepiej zastosujmy tą zasadę we wszystkich światowych muzeach, a potem hop! – na drzewo. Wyobraźmy sobie, gdzie by była nasza cywilizacja, gdyby nasi przodkowie posiadali poradnik Marie Kondo i wzięli go sobie do serca (nasuwa się przy okazji myśl, że pierwszy po przeczytaniu by go wyrzucił, więc nikt więcej by go nie przeczytał).

steve-goldberg-223762-unsplash
– O, widzę że czytałeś ten słynny poradnik. I jak? – Polecam.

Tak, oczywiście że zamiast odziedziczonego po przodkach płótna i egzemplarza Biblii po pradziadku z dedykacją można sobie kupić nowe wersje w sklepie „wszystko za 5 złotych”, przeczytać, popatrzeć, a następnie wypieprzyć. To jest dopiero życie 😀

Miej tylko x ubrań/ x przedmiotów

Oczywiście, są tacy ludzie, którym pasuje czarny t-shirt do wszystkiego, mieszkają w kawalerce w centrum dużego miasta i nie potrzebują do życia wiele poza biurkiem, krzesłem i łóżkiem. Piszę to bez wyśmiewania się – tacy ludzie istnieją i im naprawdę do twarzy jest z minimalizmem. Nie przypieprzam się też do ludzi, którzy po prostu dobrze się czują, mając małą szafę.

Tu nie mówimy o świadomym posiadaniu niewielkiej ilości rzeczy, tylko o wmawianiu ludziom, ile rzeczy bez dyskusji powinni mieć i dlaczego mają za dużo i powinni natychmiast się rzucić do porządków. A im więcej wywalą, tym lepiej. To nie są sugestie, tylko stwierdzanie faktów: nie znam cię, ale masz za dużo rzeczy i one ci szkodzą. Dlaczego ci szkodzą? Bo napisałam poradnik!! Gdzie teraz jest? W koszu!

Tu dochodzimy do głównej wady tej ideologii. Otóż weźmy takiego typowego “minimalistę” z modnego pisma:

Nazywam się Piotr. Jestem minimalistą. Mam w domu tylko łóżko, komputer (9600 zł), aparat fotograficzny (126 600 zł) i rower (13 500 zł).

Nazywam się Zofia. Jestem minimalistką – w mojej szafie znajdziesz tylko czarną sukienkę (35 600 zł), ulubione buty (19 500 zł), pareo na lato (9445 zł) i złote kolczyki (335 666 zł).

Czy zauważyliście pewną prawidłowość? Tak – tacy minimaliści faktycznie istnieją, a często łączy ich taki mianownik, że stać ich na to, żeby być minimalistami. Jeśli ktoś ma równowartość mieszkania w swoich pięciu przedmiotach, to oczywiście że to mu wystarczy do życia. Jeśli będzie potrzebował szczoteczki do zębów, miksera, książki, to rzeczywiście wyjdzie rano z domu i sobie je po prostu kupi. Nie wątpię, że młodemu freelancerowi w dużym mieście do szczęścia potrzeba jego laptopa za 7 tysięcy, telefonu za 6 i ołówka, ale nadal mówimy o paru procentach (promilach?) ludzi.

( w ogóle to w tej ideologii jest zawarta pewna tajemnica poliszynela: jeśli nie masz na stałe własnych książek, ubrań na różne okazje, kosmetyków, bo „zawsze można kupić”, to czy w rzeczywistości styl życia nie staje się podwójnie konsumpcyjny – czy taka osoba idąc przez życie nie pozostawia po sobie szlaku użytych trzy razy szczoteczek do zębów, jednorazowych japonek, siedmiu egzemplarzy tych samych książek wyrzucanych po każdym czytaniu? Myślę, że tak się da żyć, kupując ubrania w lumpeksach, książki w antykwariacie i zamawiając sobie drewniane szczoteczki do zębów, ale w tych poradnikach nie ma o tym słowa. Bo to by faktycznie było sensowne. James Wallman, autor książki Stuffocation: Living More With Less zauważa, że zainteresowanie książkami Marie Kondo pokazuje, że ludzie mają dość nadmiaru przedmiotów, ale nie rozwiązuje przyczyny tego problemu. )

Kiedyś pojechałam na działkę do koleżanki, miało być zimno, a było ciepło, weszłam do Pepco w Kozienicach i za chyba łącznie 25 zł kupiłam sukienkę, japonki i majtki. Faktycznie wyszłam ze sklepu odnowiona i czując się jak gwiazda filmowa bez zobowiązań, ale na pewno nie jest to podejście minimalistyczne, korzystne dla planety itd. (gacie z Pepco rozpadły się tydzień później, z klapek dosłownie wystawała słoma [miały taką jakby bambusową podeszwę], sukienki od lat już nie widziałam, więc chyba podobnie).

Absurdalność tej ideologii szczególnie widać, gdy się czegoś nie ma. Np. wprowadziłam się do tego domu i wyjściowo wcale nie miałam tylu kołder, ilu gości. Z czasem dostałam od babci czy koleżanek poszewki, kołdry i prześcieradła. Teraz mam ich nieco więcej niż maksymalna możliwa ilość gości przyjmowanych jednocześnie. Wyobraźmy sobie, że nadprogramowe poszewki wypieprzam, bo jestem minimalistką. Po co się mają kurzyć i zabierać miejsce!! Za dwa miesiące przyjeżdżają jedni goście po drugich i w sumie to by się przydał ten dodatkowy komplet, gdy tamten się pierze. Za kolejne dwa miesiące ktoś wylewa na moją najładniejszą poszewkę kawę. Wreszcie na strychu powstaje pokój, więc teraz liczba gości się zwiększa. Okazuje się, że mam już o jedną poszewkę za mało. Czy tym razem dostanę ją od kogoś w prezencie? Nie! Bo jestem niewdzięcznicą, która wypieprzyła perfekcyjnie sprawną poszewkę pół roku wcześniej!

W tym domu było też mnóstwo zastawy marek typu Lubiana, Chodzież itp. Zawsze marzyłam o takiej zastawie. Obtłuczone egzemplarze oczywiście od razu wyrzuciłam, ale reszty nie. I pół roku później okazało się, że słusznie, bo parę sztuk już się wytłukło, a poza tym mogę zawsze dać coś komuś, kto też się interesuje starą polską porcelaną. Jak robimy ognisko lub przychodzi ktoś z dziećmi, to mi wisi, czy stłucze talerz, bo mam jeszcze z piętnaście takich. Czy byłabym szczęśliwsza, gdybym miała 3 talerze, które naprawdę kocham i boję się na nich podać coś gościom?

Jak się tu wprowadziłam, nie miałam pralki. Jak kupiłam sobie w końcu pralkę, to ze łzami w oczach patrzyłam, jak pięknie pierze. Trzeba nie wiedzieć, jak to jest czegoś nie mieć, żeby pomysły typu „wyrzuć wszystko i zostaw 33 rzeczy” były kuszące. Wyobraźcie też sobie swoje życie, gdy już wypieprzycie wszystkie t-shirty, które was nie uszczęśliwiają i za tydzień okaże się, że cztery pozostałe są właśnie w praniu, a wy musicie wyjść w tym momencie z domu.

Kiedyś słuchałam jeszcze tego typu porad z gazet i pamiętam, jak to się za każdym razem kończyło: wykwintne porządki w szafie które mają zapoczątkować moje nowe życie, a potem poczucie winy, że jest tak, jak było. Czyli to ze mną jest coś nie tak, a nie z poradami, bo porady nie mogą się mylić. Chciałam wszystkich uspokoić – porady mogą się mylić. Szkoda życia na testowanie ich na własnej skórze!

W ogóle pominę tu aspekt poradnika Marie Kondo o tym, że trzeba przed wyrzuceniem starych skarpet złożyć je, przytulić do serca i podziękować za wierną posługę. Nawet nie mam czasu zacząć tego tematu. Ale warto rozważyć: grupą społeczną, która w większości w ogóle nie bierze poważnie dziękowania skarpetom i od razu wyczuwa, że to absurd, są rodzice. Pod rozwagę: czy nie dlatego, że są to ludzie, którzy mają co robić?

13 comments

  1. Wreszcie ktoś to głośno powiedział! 😀
    Zdaje się, że to właśnie w tej książce został opisany genialny pomysł na segregowanie skarpet; żeby ich nie zbijać w kulki tylko składać. Przy pierwszej próbie segregacji skarpetek z suszarki wszystko mi się rozsypało, a w szufladzie w ogóle ożyły i urządziły sobie chyba party, więc wróciły do kulek, leżą w szeregu i nie uważam, żeby to wprowadzało chaos w moje życie i zaburzało moją energię 😀

    A inna sprawa, że nie wyobrażam sobie, jak można mieć tylko tshirt biały i czarny, do wszystkiego. Już pomijam pranie, ale serio? Mam chodzić tylko w dwóch kolorach, na każdą okazję wyglądać tak samo?
    Robię od czasu do czasu trzepanie szafy czy półek, ale lubię mieć rzeczy i lubię mieć jednak wybór koloru i kroju 😀

    Będąc rok w podróży miałam przy sobie tylko ograniczoną liczbę rzeczy i nawet dzień w dzień na rowerze człowiek już miał dość tego, że ma ciągle tylko jedną albo drugą koszulkę na sobie. Nie wspominając o tym, że na zdjęciach wyglądał zawsze tak samo 😛

    1. Haha oj masz rację zapomniałam o teorii układania (i prasowania zdaje się?) skarpet!! Kurcze muszę chyba dopisać bo to też śmieszne było…
      Co do podróży – dokładnie, ja też po podróży przyjeżdżam do domu, otwieram szafę i myślę łaaaał, ile mam fantastycznych ubrań! No, ale zamiast tego możemy nosić ten sam czarny t-shirt w podróży, do spania i do pracy 😀

  2. Nie jestem milionerem ale mimo tego sam dla siebie odkryłem minimalizm. W tej filozofii chodzi po prostu o zdrowy rozsądek i to, żebyś ty panowała nad rzeczami, a nie rzeczy nad tobą. Nie dla mnie japońska sterylność ale też nienawidzę miejsca zagraconego szpargałami. Jesli chodzi np. o książki. Książki wartościowe, ponadczasowe, takie do których się wraca można trzymać, mieć małą biblioteczkę. Ale po co mi na przykład jakieś przeczytane powieści, słowniki czy inne tego typu zagracacze. Można to przecież sprzedać na chleb w miejscowym antykwariacie albo użyć na opał, czy zarobić oddając na makulaturę. I tak ma się rzecz też z innymi rupieciami. Minimalistyczne podejście to nie tylko wyrzucanie, ale przede wszystkim bardziej uporządkowane podejście do życia. Jakim cudem doszło do tego, że aż 4y koszulki miałaś brudne i musiałaś pewno stać nago przed pralką, żeby mieć co na siebie włożyć? Odpowiedz jest prosta – bałaganiarstwo – wśród rzeczy, ale przede wszystkim we własnej głowie.

    1. Zgadzam się, niewartościowe książki warto oddać, sprzedać lub… spalić;) Pozdrawiam 🙂
      Sonia

  3. Alkohol spożywany rozsądnie nie szkodzi w żadnych ilościach – jak i minimalizm 😉 Sama niewiele mam i, jak się okazuje, niewiele potrzebuję. Co prawda zastanawiamy się, jak uda nam się sprawnie wyprowadzić z kawalerki, którą od 8 lat konsekwentnie zagracamy, no ale.

    Ale wyrzucanie książek zjeżyło mi włos na głowie, nie powiem 😉

    1. tak, myslę że może chodzić też o ilości;) Pozdrawiam.

  4. Ten minimalistyczny fanatyzm sprawdza się u nielicznych osób. Jakoś nie wyobrażam sobie życia bez przedmiotów z przeszłości, w których “zaklęte” są wspomnienia, bez ulubionych książek i zapasowych piżam. Nieludzkie to. A już na pewno żadna gospodyni domowa nie potraktuje takiej ideologii poważnie.
    I jeśli chodzi o palenie książek, to ja z przyjemnością spaliłam w piecu podręczniki z liceum 😉
    Pozdrawiam

    1. Hah gdybym ich dawno nie podarła i nie pogubiła, to na pewno też bym spaliła z przyjemnością 🙂
      Pozdrawiam:)

  5. Sama idea poradnika w wersji książkowej o minimalizmie jest bzdurą … są osoby w blogosferze, które się chwalą pięcioma-dziesięcioma takim książkami i ja się pytam “heloł, rozumiesz słowo minimalizm?”. Faktycznie wyrzucenie niektórych rzeczy cudownie uwalnia, ale nie jest to regułą, nie sprawdza się u wszystkich i w każdej sytuacji. Akurat minimalizm to jest coś czego nie potrzebujemy się uczyć od innych. Wystarczy usiąść i pomyśleć, czego nam w życiu trzeba.

    1. HaH masz rację nie pomyślałam o tym, że autorka dwóch poradników i trzech programów o minimalizmie powinna zacząć od siebie 😀

  6. Co prawda nie czytałam Magii sprzątania, ale czytając ten wpis przyszła mi do głowy taka refleksja, że do wszystkiego trzeba po prostu podejść z rozsądkiem i z umiarem. Znam osoby, które na potęgę kupują ubrania, których nigdy nie zakładają i przez lata leżą w metkami i czekają na niewiadomo co, więc może taka książka będzie dla nich jakąś inspiracją czy motywacją.
    Z drugiej strony nie ma też co popadać w skrajności (one nigdy nie są dobre :)). Zastosować się na ślepo do wszystkich rad z jakiejś książki to jak wyłączyć własne myślenie.
    Jestem więc zdania, że najlepiej po prostu wybierać z szeregu porad to, co nam pasuje, a resztę wypuścić drugim uchem. Niektóre idee minimalizmu są dla mnie w porządku i z nich korzystam, ale nigdy nie pójdę ślepo za jednym nurtem i nie zostawię sobie tych przysłowiowych dwóch T-shirtów. Warto znaleźć swój złoty środek i dostosować wszystko pod siebie i po prostu – żyć w zgodzie ze sobą i na własnych zasadach.

    Pozdrawiam,
    Ania

    ps. czy naprawdę ludzie prasują skarpetki? 🙂

    1. Cześć,
      dzięki za wiadomość 🙂 Czy prasują? No podobno właśnie niektórzy prasują! Ale osobiście tego nie widziałam. 😉
      Tak masz rację, myślę że wkurza mnie właśnie to ślepe uwielbienie dla wymyślonych przez kogoś zasad, bo same pomysły typu “zrób porządki”, “nie kupuj durnych bibelotów” są ok.
      Pozdrawiam
      Sonia

  7. […] z uwagi na planetę i głupkowato konsumpcyjny styl życia, jakiego jak już tu raz pisałam coraz więcej osób ma po dziurki w nosie. Ostatnio na fali świeżo przeczytanej książki też jestem żywo zainteresowana przerabianiem […]

Comments are closed.