Type and press Enter.

Jak się zmusić do pisania?

Czasem spotykam kogoś, kto chce napisać książkę, prowadzić blog lub dorabiać sobie artykułami i pyta:

No dobrze, ale co jeśli naprawdę nie chce mi się pisać?

Za tym idzie zwykle bardziej szczegółowy opis sytuacji.

Mam włączonego Worda, patrzę w pustą stronę i nic.

Mam plan, świetny pomysł, ale… no, jakoś nie piszę.

Zaczęłam i… nie mogę skończyć.

Wszystko to oczywiście znam.

No więc jak zmusić się do pisania, gdy z całego serca nie ma się na to ochoty?

Na początek kilka porad praktycznych, które naprawdę działają. Na koniec zdradzę, co robię najczęściej, gdy nie chce mi się pisać.

Sposób 1:

Mówię sobie „no dobrze, nie musisz pisać wszystkiego. Napisz tylko wstęp”.

Piszę w bólach wstęp.

Odpoczywam.

Potem mówię sobie: „to jeszcze tylko zrób sobie plan – jakie będą akapity”.

Zazwyczaj, gdy mam już plan tego, jakie będą akapity, łaskawie uzupełnię je o kilka informacji, które są najbardziej pod ręką. Tak naprawdę 30 procent jest już z głowy, i to te najtrudniejsze. No to tylko pozostaje wypełnić akapity treścią i wkrótce jest już skończone.

Wariantem tego sposobu jest tzw. technika Pomodoro: pisz 25 minut, 5 minut odpoczywaj, a potem znowu. Niektórzy instalują sobie programy do blokowania Facebooka, wyłączają telefon itp., żeby nie oszukiwać.

Jeśli w tekście ma być dużo cytatów, danych, to można zrobić tak: pozbierać najpierw wszystkie cytaty czy dane. Uff. Poustawiać je w Wordzie. Teraz 30 proc. tekstu jest już skończone – pozostaje tylko pouzupełniać miejsca pomiędzy. Szybko dochodzi się do połowy, a wtedy już psychicznie jest lżej napisać resztę za jednym posiedzeniem.

Sposób 2:

To bardziej na dłuższe projekty typu „napiszę książkę”.

Swój wielki projekt trzeba na kartce lub w w Wordzie podzielić na jak najmniejsze części. Nikt nie napisał wszystkiego w jeden dzień. Napisz więc dziś tylko jedną część, a przynajmniej zacznij.

Bonus: wykreślanie zrobionych części daje dużą satysfakcję.

Pisząc tą część, myśl tylko o tej części i nie zajmuj się tym, że zostało jeszcze 98 procent całości.

Czasem zdarzy się flow, to tego akurat dnia można napisać więcej.

Czasem coś wpada do głowy odnośnie konkretnej części projektu – można sobie to wklejać wtedy w odpowiednie miejsce. Dzięki temu gdy przyjdzie do pisania tamtej części, kartka nie będzie już pusta i będzie łatwiej zacząć.

Wariant:

Czasem trzeba się troszeczkę pooszukiwać.

Np. jak mam miriady opisów do napisania, to mówię sobie, że szalenie ważne jest, żebym doszła do numeru 10.

Masz 7 opisów, jak to wygląda? No weź zrób 10.

No, mam 10, to jakoś dobrnę do 11.

Ale 11? To weź zrób 15 chociaż, to jest okrągła liczba, potem zostanie tylko x procent

(czasem szukam w internecie kalkulatora procentów i autentycznie sprawdzam, ile to procent).

W ten sposób przed oczami cały czas jest realny do osiągnięcia cel, a nie straszna tabelka, w której jest 100 opisów.

Nawiasem mówiąc, na początku patrzenie procentowe bardzo motywuje. Napiszesz 4 zdania i masz już 1/10 artykułu z głowy. Napiszesz kolejne 2 zdania i masz już 15 procent. Jeszcze 2 i masz już w 1/5 skończone. Czasem sobie tak mówię, bo to brzmi znacznie lepiej, niż że zostało 4454 znaków.

Sam lead i śródtytuły to już 1/8 tekstu. To pocieszające.

Sposób 3:

Do tego sposobu uciekam się, gdy NAPRAWDĘ mi się nie chce.

Sprawdza się tylko wtedy, gdy ma się dużo wolnego czasu.

W takim wypadku postępuję jak w sposobie nr 1, tylko rozwlekam to na pół dnia lub cały dzień.

Pomiędzy akapitami czekają na mnie wielkie nagrody, takie jak oglądanie seriali itp.

Czasem nawet nie mogę sobie wyobrazić napisania całego akapitu. Wtedy piszę po parę zdań. Bardzo trudno nie wypocić w ten sposób po całym dniu tekstu.

Czasami w pewnym momencie jest się już tak zdegustowanym swoim lenistwem, że kończy się tekst, żeby już tego nie ciągnąć, bo ma się ciekawsze rzeczy do roboty niż cały dzień pisać 4000 znaków.

Sposób 4:

Najgorsze, to nie mieć terminu. Jeśli mam termin na jutro, to robię to na jutro. Jeśli mam to “kiedyś” napisać…To często nie piszę wcale.

Dlatego warto sobie narzucić termin. Nie może być całkowicie od czapy, bo się go nie będzie szanowało. Niech ma jakiś sens – np. warto byłoby skończyć to przed urlopem, żeby nie wisiało. Niektórzy wierzą w astrologię i inne tego typu rzeczy – ustawiają sobie termin zakończenia ważnego projektu na naprawdę korzystny dzień.

Warto pomyśleć o tym tak: jeśli nie ustawi się terminu, będzie to wisiało nade mną przez lata. Nie do zniesienia!! Więc może już wyznaczę sobie realistyczny termin, np. skończę to do 30 września.

Mając termin, można wyznaczyć sobie jakiś reżim. Jeśli się pozawala terminy, zawsze pozostaje na koniec siedzenie i pisanie w pocie czoła w poczuciu, że ziemia pali się pod stopami. Czasem tylko to pomaga w mobilizacji.

Nie spotkałam się z bardziej skutecznymi sposobami.


Niektórzy zastanawiają się, czy osoby piszące piszą wtedy, kiedy mają przypływ weny.

Odpowiedź brzmi: nie.

Są rzeczy, których nie muszę pisać i mają być dla mnie przyjemnością, jak pisanie bloga. Takie rzeczy pozostawiam czasem wenie – nic nie robię przez dwa miesiące, a potem myję zęby lub zasypiam i nagle lecę do komputera, bo coś mi przyszło do głowy.

Ale gdybym polegała tylko na tym, to miałabym na blogu może 5 wpisów. Jeśli chodzi o artykuły, to byłabym nadal przy drugim.

Więc co robię, jak nie chce mi się pisać?

Zmuszam się.

Jeśli mi się naprawdę bardzo nie chce, to przekładam to tak długo, jak się da. Gdy już nie mogę dłużej przekładać, to się zmuszam i piszę.

BONUS: Czasem mózg jest przemęczony pracą albo myśleniem o pracy. Łatwe zdanie ciągnie się cały dzień, bo jest się przemęczonym. Zdarza się, że olanie tematu na jakiś czas działa bardzo dobrze. Ostatniego dnia, gdy trzeba to odesłać do 12:00, po prostu się to robi na świeżo w dwie godziny i jest po sprawie.


Czasami nic nie pomaga i wszystkie powyższe metody zawodzą. Co wtedy?

Trzeba się bardzo szczerze zastanowić, czy w ogóle trzeba pisać.

Argument finansowy dla mnie jest mocny.

Czasem jest to cudowny projekt i żal byłoby tego nie zrobić.

Ale czasem jest to projekt, który tylko w pierwszej chwili wydawał się szalenie ważny. Tak naprawdę nie ma się na to czasu albo ochoty. Szanse powodzenia są nikłe, a pomysł z perspektywy czasu wydaje się naciągany. Mijają miesiące i nic się nie zmienia. Wtedy warto na zawsze wykreślić to z listy i zająć się czymś innym. Uczucie ulgi jest bezcenne.

5 comments

  1. Rady masz boskie, więc niech ludziska korzystają.
    Z kolei ja nie zmuszam się do pisania, bo i po co? Blog to nie obowiązek, w dodatku nikt za takie pisanie nie zapłaci. Jeśli piszę, to dlatego, że mam dużo wolnego czasu i niewiele obowiązków.
    Argumentem do systematyczności pisania są finanse. Jeśli tego nie ma, nie warto tracić zdrowie i czas na jakiekolwiek pisanie. Taki jest mój punkt widzenia, być może się mylę…
    Buziaki i serdeczności zasyłam

    1. Hej,
      no ja tak samo uważam 🙂 Jeśli ktoś się baaaardzo męczy, chodzi i martwi się, że nie pisze… to niech nie pisze:) A na blogu – tylko dla przyjemności!

  2. Szkoda, że nie przeczytałam tego wpisu przed napisaniem pracy dyplomowej. Cholera, jak bardzo mogłoby to pomóc! Ale tak jak poprzedniczki i tak jak Ty sama piszesz, jeśli chodzi o blog, czy o rzeczy niezależne, które są pisane dobrowolnie – chwytam się weny. Wtedy pisze najpłynniej i najlepiej. Przymuszanie do postów czy jakiś krótszych dzieł przeważnie wychodzi mi na złe. A jeśli chodzi o rzeczy większe, poważniejsze, bądź ważniejsze to niestety trzeba się zmusić i nie ma co czekać na wenę, bo wtedy przeważnie ona nie przychodzi 🙂 Zostaję na dłużej, świetny wpis

  3. […] Piszesz czwartą godzinę i nie chce ci się pisać? […]

  4. […] Piszesz czwartą godzinę i nie chce ci się pisać? […]

Comments are closed.