Type and press Enter.

Pretensjonalne pisanie o jedzeniu

O jedzeniu łatwo jest pisać w sposób egzaltowany.

Z takich artykułów wynika, że Meksykanie żywiołowo tańczą wokół garków.

Francuzi całe dnie fascynują się serami.

Ponieważ wszystko jest na wyciągnięcie ręki, autentyzmu i szyku dodają w gazetowych przepisach wydziwiane składniki. Im bardziej wydziwiane, tym lepiej.

Zawsze uśmiecham się do siebie, gdy widzę w przepisie:

szynka gran padano, chleb pita, sól morska świeżo zmielona

i tłumaczę to sobie na:

szynka, chleb, sól

lub

morele Solei, jajka od kur z wolnego wybiegu, cukier trzcinowy/cukier kokosowy, mleko migdałowe

na

brzoskwinia, jajko, cukier, mleko

Tu muszę dodać, że w ogóle bardzo śmieszą mnie modne w ostatnich latach przepisy, które opierają się na położeniu obok siebie dwóch przedmiotów.

Jakiś czas temu na przystankach wisiały reklamy czegośtam w formie poradników kulinarnych z inspirującymi przepisami. Inspirujące przepisy podpowiadały krok po kroku, jak zrobić kanapkę!

Poniżej przykładowy przepis tego rodzaju:

Posolony pomidor

Skład:

1 sycyijski, dojrzały pomidor

szczypta soli himalajskiej lub kłodawskiej

opcjonalnie świeżo mielony pieprz i oliwa extra virgine do smaku

Wykonanie:

Pomidora umyj pod letnią wodą, osusz. Na desce do krojenia ostrym nożem potnij go w grube plastry. Tak przygotowanego pomidora ostrożnie przełóż na półmisek i rozłóż równomiernie. Całość oprósz solą. Dodatkowo można dodać świeżo mielony pieprz lub oliwę extra virgin do smaku. Pozostaw na ok. 15 minut w temperaturze pokojowej, by składniki się przegryzły.

blog0010

Często w takich opowiastkach kulinarnych chodzi o zagraniczność i niedostępność składników. Można tłumaczyć, że słynne szwedzkie kanapki o których piszą gazety to suchary z masłem, i że w Szwecji każdy chleb zawiera bardzo dużo cukru i jest po prostu słodki, a do tego do sklepu daleko, więc w takich warunkach faktycznie lepiej już jeść suchary, ale w Polsce dzięki Bogu nie trzeba jeść sucharów bo mamy pyszny chleb. Tylko kto chce słuchać?

Poza pretensjonalnymi przepisami jestem też sceptyczna, gdy czytam o SPECJALNYM japońskim garnku który trzeba mieć do przygotowywania potraw i szczególnym rodzaju kamiennego moździerza, który jest kluczowy do wydobywania z Ziół pełni Ich Smaku i Aromatu.

Jakoś mnie to nie kręci i kojarzy mi się z porzuconymi na dnie szuflad… no nie wiem nawet jak to się nazywa. Są takie papierowe… no jak to się nazywa? Takie papierowe powiedzmy naczynka na babeczki.

Wyglądają rozkosznie i zawsze się je kupuje szczególnie podczas wizyt w miejscach typu Ikea w jakimś szalonym widzie, że się będzie robiło babeczki. Poza filmami nie widziałam ani razu takich… opakowań papierowych w użyciu.

Czasem o drogich japońskich garnkach czy podkładkach ze Szwecji są całe artykuły. Najczęściej sponsorowane w ten czy inny sposób przez producenta podkładek i garnków.

Przypomniała mi się właśnie zabawna sytuacja.

Byłam kiedyś w pewnym słynnym indyjskim mieście.

IMG_9930.jpg

Jedną z najpopularniejszych atrakcji wymienionych w słynnym przewodniku był lokal z jogurtem w centrum.

To jak iść do Bliklego na Nowym Świecie na pączka, więc nie moje klimaty, ale ponieważ lokal faktycznie był na samym środku centrum i nie dało się na niego nie wpaść, więc wstąpiłam.

Jogurt był okej, trochę poprzyozdabiany, najpewniej jako ukłon w stronę turystów, którzy znają takie dekoracje z własnych restauracji.

Wystrój miejsca był taki, że był to jeden pokój z paroma stołami i nic więcej nie pamiętam.

Ogólnie nic nie pamiętam, chociaż przyznam, że bardzo podobało mi się, że jogurt podawali w glinianych czarkach, które potem można było potłuc lub sobie zabrać, co było akurat super cool, eko, slow, wow wow wow i w ogóle wszędzie powinno tak być

(inna rzecz, która powinna być wszędzie, to talerze z liści. Też są popularne w pewnych indyjskich miastach, dość trwałe, na pewno nie drogie, i ogólnie nie rozumiem, dlaczego wszyscy ględzimy o jednorazowych opakowaniach i dzielimy włos na czworo nad każdą słomką, zamiast dawno już wprowadzić takie właśnie talerze z liści. Nie musimy ich sprowadzać z Indii – mało u nas liści?)

Anyway,

no więc o jogurcie z lokalu zapomniałam po dziesięciu minutach.

Jakież było moje zdziwienie, gdy kilka lat później w Bardzo Modnym Piśmie o Jedzeniu trafiłam na artykuł o tym właśnie lokalu. Ale jaki!

Na zdjęciach za czarką z jogurtem ustawioną na klimatycznej drewnianej ławie nastrojowo mieniły się kolorami światła rozedrganego i tętniącego Życiem Indyjskiego Miasta. Codzienne niedole i radości Sprzedawcy Jogurtu z jednej strony ukazywały surową Prostotę Życia, jakiej wszyscy pragniemy. Z drugiej – kazały sobie stawiać kluczowe Pytania o to, co Naprawdę Ważne.

Można było odnieść wrażenie, że reporter przedzierał się przez dżunglę, by dotrzeć do tej ukrytej perełki, podczas gdy w rzeczywistości trafiłby w końcu do budy z jogurtem, gdyby z zamkniętymi oczami wyszedł z hotelu i poszedł w którąkolwiek stronę. Każdy przechodzień wskazałby mu też drogę.

Nigdy nie rozpoznałabym w tym artykule znanej mi budy z jogurtami, gdyby nie to, że było to na tyle banalne miejsce, że jako pierwsze przyszło mi do głowy, gdy w nagłówku przeczytałam nazwę miasta, a następnie już skojarzyłam fakty (Wadowice – kremówki).

Rozmowy o jedzeniu też mogą przybrać niepokojący obrót.

W serialu Silicon Valley Ulrich Bochamnn został raz zaproszony na przyjęcie. Organizatorzy planowali kolację, więc w zaproszeniu kazali dać znać, jeśli się jest wegetarianinem albo coś tego typu. Bochmann powiedział, że jest pesca-pescatarianinem, czyli je tylko ryby, które jedzą inne ryby.

Później wyjaśnił koledze:

-Powiedziałem tak tylko po to, żeby zrobić z siebie widowisko.

319d5a9a-468c-48ec-b370-c522ee7e7efc_text.gif

Robienie z siebie widowiska żywieniowego stoi obecnie wysoko na liście potrzeb wielu młodych, wykształconych, z dużych miast.

Oczywiście nie jestem tu wyjątkiem. Czasem przypominam sobie obozy harcerskie. Wszyscy przez trzy tygodnie jedliśmy tani biały chleb krojony (wiecie jaki, taki gumiasty, z worka plastikowego) z pasztetem lub z margaryną i dżemem Łowicz i nikt nie jęczał. Boję się, że teraz już bym tego nie zniosła…

Przyznam wam się, że jak robię zakupy, to wkładam czasem do koszyka coś totalnie od czapy, typu ksylitol czy mąkę ryżową. Ale nie dlatego, że mnie to rajcuje. Po prostu wiem, że pewnego dnia jakiś gość będzie snuł się po moje kuchni z oklapniętymi uszami, i nagle odkryje w szafce tą ryżową mąkę czy ksylitol i zapali się jak świeca. Już to kilka razy widziałam.

– Możemy zrobić pierogi.

-…. :((((((

 

-Możemy zrobić pierogi z mąką ryżową i ksylitolem.

– :))))))!!!!!!!!

Ponieważ szczęśliwie okazało się, że dla ludzi z miasta buraki z pola są szczytem wykwintu, tu również udaje mi się zapunktować bez konieczności zaciągania kredytu na aloes. Boję się tylko, co się stanie, jak i ta moda przeminie i będą oczekiwali, żebym hodowała jakieś egzotyczne osy czy osty.

A propos buraków z pola, to zawsze dobrze prezentuje się w gazecie zdjęcie ubłoconych marchewek i kilka zdań o Trudzie i pełnym Skupieniu, jakiego wymaga Tworzenie Własnymi Rękami Prawdziwego Jedzenia w poszanowaniu Natury i jej pradawnej Mocy. Wiele jest też artykułów psychologicznych, że postaw sobie roślinę w domu i idź na pole, a znikną wszystkie twoje troski (ostatnio ktoś mnie zaprosił na dyskusję: Dzika przyroda uratuje naszą psychikę? Dlaczego w obliczu katastrofy klimatycznej potrzebujemy kontaktu z przyrodą? Zgadnijcie czy poszłam?)

Jak już pisałam, po przeczytaniu paru takich artykułów wiele sobie obiecywałam w kontekście osiągnięcia szybkiego oświecenia dzięki pracom ogrodowym, i się rozczarowałam.

9 comments

  1. probowalam bez skutku komentowac kilka razy, administratorzy twierdza, ze moge trafiac do spam.

  2. Falbanki do muffinek zakupił raz mąż, w nadziei, że mnie natchnie. Robimy w nich mydło. W silikonie znaczy, aż tak naiwny, by kupić papierowe to on nie był.

    1. Dobry pomysł z tym mydłem:)

  3. nudzą mnie recenzje menu i jedzenia z renomowanych miejsc, chociaż rozumiem, skąd to się bierze. Tęsknię za recenzjami z jakichś dziwnych barów i knajpek

  4. opisy to jedno.. ale potrzeba uwieczniania i rozsyłania znajomym żarcia to dopiero niepojęte dla mnie zboczenie. mam znajomego, który z zapałem wysyła mi zdjęcia swojej szamy z podpisem np. “a dzisiaj zrobiłem szakszukę”.. zastanawiam się wtedy co odpowiedzieć.. “ach, zazdroszczę jajecznicy”?

    1. wiem, i to nigdy nie wygląda na zdjęciu tak fajnie jak być może smakuje i po prostu dostaje się zdjęcie brei jakiejś i ktoś ci bredzi że z takim sosem w takiej zalewie i co mnie to? ;p

  5. a, no i ja nie rozumiem skąd to się bierze.. podejrzewam, że to jest na zasadzie inni tak robią, więc trzeba 😉

  6. garnków* 😉

  7. heh, muchę na talerzu dopiero teraz zobaczyłam! 😀

Comments are closed.