W zeszłym roku, gdy szkoła już zbliżała się ku końcowi i czekałam na przyjazd mojego chłopaka z Polski, miałam do zabicia jakieś 2 tygodnie. Pomyślałam, że fajnie byłoby gdzieś pojechać. W tym samym czasie moja serdeczna koleżanka Rona, z którą mieszkałam w jednym hotelu w Darjeeling jakieś 2 miesiące, miała jechać z właścicielem hotelu, z którym się w tym czasie zakolegowałyśmy, NA MOTORZE do Manali, które jest od Darjeeling tak daleko, jak z Warszawy do Rzymu. Zwariowała!!! – myślałam sobie.
Jej wyjazd nadchodził szybko. Okazało się, że do przyjazdu mojego chłopaka zostało jednak mniej czasu, niż myślałam. Właścicielowi hotelu popsuł się motor, więc w końcu Rona pojechała sama pociągiem. Namawiała mnie, żeby jechała z nią, ale nie byłam do końca przekonana do tak dalekiej wycieczki bo uznałam że pewnie nie zdążę wrócić, zaspałam gdy szła ustawić się o 6:00 rano w kolejce po bilety i w końcu zostałam. Popatrzyłam sobie na mapę i pomyślałam, że w sumie to jest dość blisko do Kushinagaru, w którym Budda umarł.
Może to brzmi głupio, ale byłam już w innych miejscach z życia Buddy a Lumbini, czyli miejsce gdzie się urodził było za daleko, więc bardzo mi to pasowało. Popatrzyłam na pociągi – oczywiście było już za późno i wszystkie były zajęte. W dodatku wszyscy mówili, że jest monsun i w Kushinagarze będzie burza z piorunami. I wtedy właściciel hotelu powiedział, że jutro odbiera motor z warsztatu i że w sumie to może mnie podwieźć do Kushinagaru bo to prawie po drodze do Manali.
Pojechaliśmy więc do Kushinagaru. Po drodze mieliśmy liczne przygody związane m.in. z tym, że najpierw motor się przewrócił w czasie jazdy a ja się popłakałam bo motor spadł na moją stopę i się wystraszyłam (nigdy wcześniej nie jechałam na motorze), byłam u lekarza na wsi który mi opatrzył stopę za darmo bo był chyba Ramadan i tak wypadało, potem się tak bałam motoru że nie chciałam na niego wsiąść, a jak w końcu wsiadłam, to się popsuł. Siedzieliśmy więc na jakimś moście nad wielką rzeką nie wiadomo gdzie przez pół dnia i czekaliśmy, aż przyjedzie samochód, który zawiezie motor z właścicielem do naprawy a mnie do lekarza, który da mi zastrzyk na tężec.
(Nienawidzę tego motoru)
(poza wszystkim to w miejscowości, w której nie było nic poza warsztatami samochodowymi było pięknie jak w Hobbitonie)
W końcu było już prawie ciemno, samochód przyjechał i pojechaliśmy do miasta w którym nie było NIC poza warsztatami naprawy motorów a na naprawę trzeba było czekać, więc mnie odwieziono do miasta w którym był ohydny ale otwarty w środku nocy hotel, a co ważniejsze – prawdziwy lekarz. Nie potrafię nawet powiedzieć, jak nazywało się to miasto ale możliwe że w stylu Muzafff-cośtam-pur ? Dostałam zastrzyk i zabawne tabletki a rano pojechałam do Kushinagaru zastanawiając się, po co w ogóle wyściubiałam swój głupi nos poza Darjeeling, gdzie mam wygodne i ciepłe łóżko i żadnych problemów.
(moja biedna stopa, wystrzałowe tabletki i świetne spodnie które kupiłam w Muzaff-cośtam-purze lub gdzie to tam było za 40 rupii!!!! Rozpadły się co prawda po tygodniu…)
Gdy dojechałam do Kushinagaru okazało się, że tu akurat monsun wygląda tak, że jest najpiękniejsza pogoda na świecie, ale nie za gorąco; wieje przyjemny wietrzyk, niebo jest niebieskie i jest pięknie jak w Polsce w czerwcu. Do tego nikogo nie było z powodu rzekomego monsunu,więc bardzo przyjemny hotel za 1500 rupii kosztował 500 . Kushinagar jest mały, jest tam spokojnie i cicho ale jest dużo pięknych buddyjskich zabytków, takich jak złota, tajska stupa, różne ruiny, muzeum buddyjskie, japońska stupa pokoju i różne odlotowe świątynie. Czy wspominałam już, że lubię buddyjskie zabytki? Było pięknie.
Po paru dniach tej sielanki musiałam wracać, bo zbliżał się przyjazd mojego chłopaka, który nigdy nie był w Indiach i wiedziałam, że jak po niego nie wyjdę na lotnisko Bagdogra obok Siliguri, to nigdy nie trafi do Darjeeling. Przezornie kupiłam sobie wcześniej bilety na drogę powrotną. Miałam przesiadkę w chyba Varanasi, gdzie pociąg się spóźnił. Powiedziano mi, że będzie za godzinę. A potem za drugą… i za trzecią… i za jeszcze dwie…w końcu spóźnił się 15 GODZIN ale informacje tak dawkowano, że o tym, że to będzie 15 godzin dowiedziałam się dopiero w środku nocy, jak już nie było sensu i zresztą nie było jak iść do hotelu. Spałam więc w poczekalni po której biegały szczury, obok głośnika, bo musiałam pilnować, kiedy przyjedzie pociąg, i obawiam się że nigdy nie zapomnę już niekończących się komunikatów, które zaczynały się od : DASZTAKA, DASZTAKA, DASZTAKA. PANĆ PANĆ, TI, CIAR… .; a co pół godziny zrywałam się w trwodze i biegłam na drugi koniec dworca, bo wydawało mi się, że mowa o moim pociągu. Ale nigdy nie była mowa o moim pociągu…
W końcu przyjechał i wtedy przypomniało mi się, że mam jeszcze jedną przesiadkę w chyba Patnie i że już pewnie na nią nie zdążyłam. Nie muszę chyba pisać o kondycji po spędzeniu dnia i nocy na brudnym dworcu mojej biednej, uszkodzonej stopy, na której powinnam była co parę godzin zmieniać w sterylnych warunkach opatrunek. Dodam, że na dworcu ze zjadliwych i nietrujących potraw była coca cola, woda i chipsy masalowe które zdążyły mi się dawno przejeść. Na dworcu w Patnie poczekałam jeszcze kilka godzin i okazało się, że z jakiegoś powodu wszystkie pociągi są tak strasznie spóźnione, że mój będzie może w południe. Wszędzie był tłum i hałas i w końcu dopchałam się do kasy i poprosiłam o bilet na najbliższy pociąg w kierunku Siliguri wiedząc, że i tak żadnego pewnie nie będzie. Ale warto było spróbować żeby przybliżyć się do celu. Okazało się, że są bilety bez miejsca siedzącego, na klasę ogólną. Nie bardzo wiedziałam, co to jest klasa ogólna ale kosztowały z 20 rupii (normalne kosztują z 500 ) i były, więc mi to wisiało. Czekałam pewnie z dwie godziny na pociąg. W końcu przyjechał i jak go zobaczyłam to się rozpłakałam. To był jeden z tych pociągów, o jakie wszyscy podejrzewają Indie a ja wtedy zawsze odpowiadam „co za głupoty, nigdy takiego nie widziałam, w indyjskich pociągach jest normalnie i wygodnie!” Był pełen nie wiedzieć czemu samych stojących i wiszących hinduskich mężczyzn i nie dało się tam szpilki wcisnąć a nawet jakbym chciała odbyć tą drogę na stojąco w tych warunkach, to ktoś zmiażdżyłby mi wtedy poharataną i coraz gorzej pachnącą stopę a na to sobie nie mogłam pozwolić. Popłakałam więc sobie i poszłam szukać hotelu, bo pamiętałam że dopiero wieczorem odjeżdża nocny autobus do Siliguri, który jest straszny, co wiedziałam, bo kiedyś już nim jechałam. W nocnym autobusie do Siliguri trzęsie tak, że można sobie wybić zęby i jest ciemno, więc nie da się ani spać, ani czytać, nie da się też słuchać muzyki, bo jest za głośno. Można tylko patrzeć w gorącą noc. Nie da się też pić, bo wtedy chce się sikać co jest straszne gdy do następnego przystanku (który obejmuje sikanie na ziemię za jakąś zatłoczoną, obleśną budką) jest 6 godzin a jak się nie pije, to można zemdleć z gorąca i pragnienia. Nie ma też za wiele do jedzenia. Nie jestem więc fanką tego autobusu, ale w tym momencie nie miałam za bardzo wyjścia.
Świtało. Zdałam sobie wtedy również sprawę, że mój biedny chłopak za jakieś 2 godziny przyleci do Indii, za 7 godzin do Siliguri a ja się z nim nie mam jak skontaktować. Zrobiłam rundkę po wszystkich otwartych o tej porze hotelach z rikszarzem, który nie mówił w żadnym znanym mi języku. Wszystkie hotele kosztowały co najmniej 1500 rupii. Usiadłam w ostatnim do jakiego mnie zawieziono (po tym, jak już wyjaśniłam rikszarzowi czym jest internet) i nie dałam się wyprosić z recepcji w której było wifi do momentu, w którym znalazłam na moim laptopie lotnisko w Patnie, kupiłam sobie bilet i trzy godziny później zobaczyłam mojego biednego chłopaka, który po drodze też trafił do szpitala na lotnisku w Delhi ale to już zupełnie inna historia.
Czy z tego płynie jakiś wniosek? Na pewno taki, że nie można planować niczego z indyjskimi pociągami „na styk” rozumiany tu bardzo szeroko, bo mój „styk” to były w końcu 2 dni. Wcześniej wiele razy jechałam pociągami i zawsze były na czas ale jak widać bywa różnie.
A moja stopa na szczęście dawno się już zagoiła.
One comment
[…] swój bagaż bez nadzoru, no mówię Wam, nie jest to przyjemność. Może gdybym uważniej czytała własnego bloga, to bym pamiętała, że do indyjskich pociągów warto podchodzić […]