Długo czekałam na filozoficzny esej o tym, do czego doprowadziło SEO. Myślałam, że tuż za rogiem są w internecie wnikliwe historyczne reportaże, jak w gazecie „Skarpa Warszawska”. Że największe mózgi ostrzą pióra, by napisać szeroko zakrojoną analizę wpływu AI na umysł. Dopiero ostatnio zdałam sobie sprawę, że czekam na siebie.
Przypadkowo dostałam od kolegi gazetę „Skarpa warszawska” (Dzięki, Marek).
Zaczęłam ją przeglądać 2 dni temu i… nadal czytam...
Poważnie zastanawiam się nad prenumeratą…
Owszem, gazeta przychodziłaby raz na miesiąc. W internecie wszystko jest od razu. Ale kiedy ostatnio czytaliście w internecie długi, porządny, stuprocentowo rzetelny artykuł na temat, który was rzeczywiście interesuje, a nie „prawie”, „powiedzmy” was interesuje? Dodam: bez żadnej reklamy w treści.
Słucham? 8 miesięcy temu? 4 lata? 10 lat? No właśnie.
Ja się przykładowo od kilkunastu lat zajmuję z zawodu pisaniem; najpierw głównie do gazet, potem bardziej do internetu. Obok wielu, wielu innych rodzajów zleceń, realizowałam też kontent plany na dziesiątki, setki tekstów.
Mówią, że kontent jest najważniejszy. Pomocny kontent. Długie artykuły. Treści wyczerpujące temat. Ostatnio jednak zdałam sobie z czegoś sprawę:
🎃dziesiątki, setki stron w każdej branży są już zoptymalizowane pod SEO, a siłą rzeczy pierwszych pięć miejsc w wynikach wyszukiwania nadal jest… pięć.
🎃Po drugie, na górze wyników są teraz: przepisy, reklamy, obrazki i filmy, a także gotowe odpowiedzi. (feature snippets). Nie trzeba nawet klikać w stronę, żeby poznać odpowiedź. Czyli: nasz pierwszy wynik jest gdzieś daleko, nie wiadomo gdzie, a do piątego mało kto ma czas i nerwy dojść.
🎃Jeszcze dodajmy, że wiele wyników to obecnie artykuły sztucznej inteligencji, pisane przez nikogo dla nikogo. Trudno spodziewać się, że szanujący się człowiek je przeczyta.
🎃Zaznaczmy też, że artykuły nawet w „najlepszych” serwisach branżowych czy codziennych to „zoptymalizowane pod SEO” notki z błędami na każdym poziomie. Po co ktokolwiek miałby to czytać?
🎃Nawet nie wiem, co to jest, ale jest coś takiego w Internecie w 2024 r., co sprawia, że nawet wstawiając teraz ten tekst do WordPressa, męczę się, bo zamiast normalnego edytora tekstu siedzę w jakichś nowoczesnych bloczkach, w których każdy akapit to “blok”, więc… nawet mi się tego nie chce tłumaczyć, ale nic nie widzę i wszystko teraz takie jest.
Nadal mam zamówienia i na poważne artykuły i na wielkie kontent plany, więc ten esej nie jest o tym. Choć zapauzujmy na chwilę przy kontent planach i odpowiedzmy sobie na pytanie:
🎃ile artykułów pt. „Jak wyczyścić basen?” jest potrzebnych w internecie?
Proszę o liczbę. 7? 50?100? Już jest 50. Ile więcej internet ich jest w stanie przyjąć? Ludzie już nie mogą na to patrzeć.
Więc mamy niemal całkowite odejście od blogów na rzecz mediów społecznościowych.
Jest tylko jeden drobny problem z mediami społecznościowymi.
W przeciwieństwie do „Skarpy warszawskiej”, nie stymulują naszego mózgu do rozkwitu i twórczej pracy.
Całe dnie można stukać palcem w szybkę i nic z tego nie wyniknie. Nie muszę wam tego tłumaczyć, bo każdy już to na sobie sprawdził i może zaświadczyć. Internet nie inspiruje. Internet nas pomału zwija.
Czy tak było zawsze? Nie.
Jak czytałam felietony Macieja Sieńczyka na Dwutygodniku – byłam zainspirowana. Gdy czytałam blogi randomowych osób, które np. pracowały w kiosku i miały swoje oryginalne przemyślenia – byłam zainspirowana. Ani takich blogów, ani felietonów Macieja Sieńczyka (chyba od 2022 lub 2023 roku) już nie ma.
Nie da się wkleić linków do preparatu na oczyszczanie basenu w esej filozoficzny, so to speak.
Zauważyłam niedawno w rozmowie z kolegą, że ambitny niegdyś, trzymający poziom portal, pieprzy od rzeczy o uczuciach chwastów. Nie mam nic do uczuć chwastów, ale zdziwiło mnie, że nagle tylu autorów ma kropka w kropkę identyczne przemyślenia na te same tematy. Odpowiedział mi tylko hasłem: Dzieci Kapitana Granta.
Ten, kto daje granty na – przykładowo – straszenie młodzieży klimatem, ten dyktuje, co autorzy myślą i mówią. Kiedyś można się było przed tym schronić w tej czy innej gazecie, albo chociaż na blogu. Gdzie się schronimy, gdy „Skarpa warszawska” upadnie?
Nie tylko granciarze głupieją. Co może mi o świecie powiedzieć dziennikarz, który siedzi od 7:00 do 23:00 na Twitterze? Jedni produkują kontent na portale, a drudzy go konsumują, ale jakby coraz mniej żwawo. Błędy i nonsensy mnożą się już w samych tytułach jak króliki. Pośrodku migających reklam i linków jest małe okienko, w którym próbuję przeczytać artykuł pisany przez jakiegoś studenta, który strasznie się spieszył.
Algorytmoza Google sprawiła, że nie sposób czasem znaleźć w wyszukiwarce sensownej odpowiedzi na proste pytanie. Muszę się siłować z Perwoolem, przedzierać się przez jakieś filmiki, wchodzić w pięć artykułów i odskakiwać, bo nie są na temat, a chcę tylko się dowiedzieć JAK ZAFARBOWAĆ WEŁNĘ.
Przeczytałam ostatnio wypowiedź byłej dziennikarki Gazety Wyborczej:
„»GW« jeszcze za moich czasów była miejscem pracy, które wysyłało na wywiady do Nowego Jorku, zamawiało rozmowy z public intellectuals i długie teksty na tematy niekoniecznie bieżące.
[źródło].
Wiem, szokujące. Ale co jest jeszcze bardziej dla mnie szokujące to następujący wniosek, który dziś do mnie przyszedł:
Jeśli chcemy zostać wysłani na filozoficzną rozmowę z intelektualistą, to, że tak powiem, sami musimy być naszą „Gazetą Wyborczą”. Nikt tego za nas nie zrobi.
Myślałam przed dłuuugi czas, że gdzieś w internecie jest ten wspaniały, ambitny portal, który wyznacza wysokie standardy. Że może jeszcze nie dziś, ale kiedyś dorosnę do tego, żeby do niego pisać. Dopiero teraz widzę, że ja jestem tym portalem. Nikt inny niczego dla mnie ani za mnie nie wyznaczy, chyba że w dziedzinie linkowania i lajkowania contentu.
Kiedyś zdarzało się trafić na perłę i rozbeczeć się nad felietonem lub opowiadaniem w gazecie znalezionej przypadkowo na przystanku czy u fryzjera. Nie mówię o jakiejś niszowej gazecie, tylko normalnie, o Newsweeku.
Alert: w internecie z 2024 r. nie znajdziecie takiej perły. W każdym razie jest to dosłownie tak trudne, jak szukać tej perły w stosie wiadomo czego:)
Jeśli zależy nam, żeby w swoim życiu otaczać się perłami, to niestety musimy o to aktywnie sami zadbać, decydując się na kuriozalne, desperackie gesty, jak prenumerowanie „Skarpy Warszawskiej”.
Długo czekałam na filozoficzny esej o tym, do czego doprowadziło SEO. Myślałam, że tuż za rogiem są wnikliwe historyczne reportaże, jak w gazecie „Skarpa warszawska”. Że największe mózgi ostrzą pióra, by napisać szeroko zakrojoną analizę wpływu AI na umysł. Dopiero ostatnio zdałam sobie sprawę, że czekam na siebie. Nikt inny tego nie zrobi. Gdzie miałby to opublikować? Kto miałby mu za to zapłacić? Potencjalni autorzy siedzą na Instagramie i Twitterze, stukając w szybkę, lub dawno zamówili sobie prenumeratę „Skarpy Warszawskiej”, wyłączyli telefony i mają święty spokój. Czego i Państwu życzę.