Ten tekst stanowi niejako kontynuację rozważań z poprzedniego wpisu.
Generalnie nie piszę z AI, ale jeden mój klient się w niej zakochał i kazał nam kolaborować. Było to bardzo nieciekawe zajęcie.
I tu przechodzę od razu do sedna:
Jeśli „wygeneruję” z AI artykuł na, powiedzmy, 10 tys. znaków. A sama napisałabym 3 tys. znaków. To muszę go potem przeczytać. Sprawdzić błędy itp. Podrasować. Czyli muszę poświęcić na to jakąś godzinę. Czyli podobnie, jak na napisanie niewiele krótszego tekstu.
Próbowałam kiedyś dla tego faceta wygenerować artykuł na podstawie innego artykułu na temat jakichś dofinansowań. Stawki, wnioski i terminy. Siedziałam potem z 40 min i sprawdzałam daty, wnioski i kwoty, bo nigdy nie wiesz, co napisze sztuczna inteligencja. W ogóle najpierw trzeba zadać Chatowi odpowiednie pytania, naprowadzić go, podpowiedzieć… W tym samym czasie mogłam to po prostu napisać. Rozumiesz? Czyli jeśli chodzi o mój upływający czas, a to on się przecież dla mnie liczy, to wyszło na to samo, tylko w jednym przypadku twórczo spędzam czas, a w drugim — nudzę się i poprawiam po komputerze…
Możesz tu powiedzieć:
Sonia, w takim razie bez łaski. Każdy może sobie sam wygenerować taki artykuł.
Dobrze. Czyli teraz architekt czy budowlaniec będzie siedział i najpierw generował, a potem czytał ten artykuł AI? Skoro mi szkoda na to mojego czasu, to im też raczej szkoda na to czasu. I co z tym artykułem potem zrobią?
Jedyna osoba, której czas może być na tyle niskopłatny, że ma to ekonomiczny sens, to student, który z kolei niewiele może wnieść czy stwierdzić na temat takiego artykułu.
Możesz powiedzieć:
Bez łaski, Sonia! Zamówię sobie sto takich artykułów na ChacieGPT!
Odpowiem: dobrze, i będziesz potem siedzieć 200 godzin i je czytać, poprawiać, a następnie wstawiać na stronę.
(Słynny guru marketingowców Neil Patel podaje, że napisanie artykułu na blog zajmuje mu 69 min., podczas gdy napisanie artykułu na blog z AI zajmuje mu 16 min. Mówimy tu o jakichś prostych artykułach, powiedziałabym nawet autoartykułach, pewnie o tym, jak pisać artykuły do internetu, jak korzystać z SEO, czy coś w tym guście. Patel zauważa też, że „content AI” przynosi mu mniej ruchu na stronę i gorsze wyniki).
Owszem, da się wszystko zrobić automatycznie, tak, że samo się wstawia i publikuje. Ne wiem, czy wiesz, że takie strony mogą z dnia na dzień całkowicie wypaść z wyników wyszukiwania Google, bo są… sztuczne. Gdyby się wydało (a skąd wiesz, że się nie wyda, skoro sam nie czytałeś nawet tych artykułów?) to łatwo byłoby zrobić z siebie idiotę, nie tylko przed Internetem, ale i przed swoimi klientami.
(o innym paradoksie „optymalizacji z AI” pisałam już w innym tekście. Mam klienta, który wszystko sobie optymalizuje i ciągle siedzi na ChacieGPT. Chichotem Boga jest to, że na nic nie ma czasu. Nie powstało jak dotąd żadne noblowskie dzieło. Nie zauważyłam też, żeby więcej zarabiał czy był mniej zestresowany. Robota pali mu się w rękach, skacze z jednego narzędzia AI w drugie, a i tak ani nic nie zostaje ostatecznie zrobione, ani nie narzeka na nadmiar czasu wolnego. Nazwijmy to:
Paradoks AI)
Możesz tu jeszcze dodać, że prawdopodobnie są programy, które napiszą „dobrej jakości artykuł o architekturze podobny do innego artykułu o architekturze”, którego architekt już nie musi czytać.
Tu dochodzimy do filozoficznej, zasadniczej części eseju, bo w każdym z opisanych powyżej scenariuszy pozostaje nam jedyny logiczny wniosek:
w ten sposób powstają artykułu niejako fantomowe, to znaczy takie, których nawet sam autor nigdy nie przeczytał.
Jest coś już na poziomie energetycznym takiego, że również czytelnikowi są one obojętne jak zeszłoroczny śnieg. Jakby nie istniały.
Jeśli chodzi o ludzkość: pozbawiamy się rozwoju. I przyjemności. W trakcie pisania artykułu do głowy nie przyjdzie nam żadna oryginalna myśl, a i czytelnik nie zostanie zainspirowany.
–No dobrze, Sonia, ale chodzi o SEO – możesz powiedzieć.
Dobrze, ale jak już pisałam w poprzednim tekście, co ci da SEO, jeśli 1000 innych osób także ma całe strony pełne bardzo podobnych tekstów pod SEO?
Produkowanie kontentu pod SEO od strony twórcy wygląda tak: ponieważ piszemy w pewnym sensie w celach reklamowych, a w ścisłym sensie: dla klienta, to obcinamy sami sobie najbardziej oryginalne i ryzykowne myśli. „Nieważne, o tym napiszę kiedyś do (dokąd? Właśnie, dokąd? Spoiler: donikąd).”
Efekt: nasze rzemiosło i słowa stają się coraz bardziej takie, jak u innych. Bylejakie. Pod SEO.
Efekt: Dlaczego ktoś miałby czytać akurat nasze artykuły? Tak naprawdę coraz bardziej niebezpiecznie zbliżamy w stronę artykułu napisanego przez sztuczną inteligencję.
Czyli jednak z której strony nie patrzeć, wychodziłoby, że warto napisać ciekawy artykuł o jakiejś głębi, który może ktoś przeczyta nie w związku z SEO, lecz w związku z tobą i twoim rzemiosłem.
A jeśli nie przeczyta? Postawię ryzykowną tezę: i tak warto. Pismo „Lampa” miało chyba z 2000 egzemplarzy nakładu. Mogę się założyć, że nakład „Skarpy Warszawskiej” jest podobny. Do dzisiaj mogę na wyrywki cytować artykuły, wiersze („Stoją za oknem strome ciemności…”) i opowiadania, które przeczytałam w „Lampie” w 2014 r. Bo były dobre. Kiedyś opublikowałam coś w piśmie „Lampa”, co zaowocowało przyjaźniami na całe życie. Pismo „Skarpa” ukształtowało właśnie mój weekend. Postawiło go w innym świetle. Wzmocniło.
Postawię jeszcze jedną ryzykowną tezę: jeśli prawie nikt już i tak nie czyta żadnych blogów, to chyba tym bardziej można się już zrelaksować i napisać słówko prawdy, prawda? Bo dlaczego nie? Nawet na zasadzie pisania „do szuflady”, myślę, że warto kształtować myśli, przelewając je na tzw. papier i mam nadzieję, że kolejne pokolenia nie pozbawią się tego, cedując obowiązek myślenia na AI.
Nawiasem mówiąc, widziałam, że nowy Word już ma dodatek AI. Czy zmierzamy w tym kierunku, że żeby naprawdę móc się odciąć i w spokoju pomyśleć, trzeba będzie ukrywać się z długopisem i kartką z dala od internetu?