Chciałabym poświęcić tu czas jednemu konkretnemu rodzajowi słodyczy, który przykuł moją szczególną uwagę i można powiedzieć, że kolekcjonuję zdjęcia najbardziej niesamowitych okazów tego typu słodyczy. Ale najpierw, żeby nie było,

to są najpopularniejsze indyjskie słodycze. Są wszędzie. Czy ta srebrna folia jest jadalna? Mam nadzieję. Takie słodycze robi się chyba głównie z mleka, orzechów i zabójczych dawek cukru a do tego oczywiście przypraw. Są nawet w porządku ale nie słyszałam, żeby ktoś dał radę zjeść więcej, niż trzy takie małe ciasteczka na raz.
Drugi najpopularniejszy rodzaj indyjskich słodyczy wygląda tak:
a robi się go tak:
O ile nie znam nikogo, kto zjadłby więcej, niż trzy ciasteczka pierwszego rodzaju na raz, to jeśli o te chodzi, nie udało mi się nigdy zjeść do końca nawet jednego. Czułam się potem dziwnie przez parę godzin. W smaku najbardziej przypomina takie różne upiornie słodkie i lepkie rzeczy, które spotyka(ło) się na odpustach na wsi. Szukając w internecie ich nazwy (jalebi?) znalazłam je często wymieniane w zestawieniach typu „15 indyjskich słodyczy, których musisz spróbować”. Naprawdę uważam, że nie ma takiej potrzeby, bo to jest szkodliwe. Robi się to z cukru, bardzo rafinowanej mąki i tłuszczu, na wrzącym oleju, a jeśli zważymy na to, że to są bardzo tanie słodycze, które wymagają morza oleju i że najtańszym jadalnym tłuszczem w Indiach są ohydne i potwornie niezdrowe tłuszcze typu oleju palmowego czy utwardzanego oleju sojowego, to sami sobie dopowiedzcie, na czym się to smaży.
No dobrze, przykrości mam już za sobą i chcę teraz przejść do tego, co mnie naprawdę fascynuje. To nie jest chyba jakiś ogólnokrajowy trend, bo takiego rodzaju torty widziałam najczęściej w okolicach Dharamsali i też w Darjeeling, ale np. na Goa czy w Biharze chyba nigdy. Oto one…
Żeby było jasne, nie namawiam nikogo do jedzenia tych rzeźb. Zresztą wydaje mi się, że to są bardziej torty do patrzenia niż do jedzenia. Spróbowałam kiedyś jednego i zgodnie z przypuszczeniami to jest mdła, słodka breja nie wiadomo czego i Bóg raczy wiedzieć, jak się uzyskuje te oszałamiające kolorki. Potraktujmy to jako sztukę.
Jakoś kojarzą mi się niektóre z nich z serialem Jetsonowie…

Jak na to patrzę, to przypominają mi się torty z lat ’90, które kupowało się jak byłam mała w cukierni „Ania”. Tylko tamte, nie wiem czy ze skromności, czy z braku środków, wyglądały jak atrapy tych. Np. przypominam sobie takie kandyzowane zgniłozielone liście, które były w pewnym mdłym stopniu słodkie, i cukrowe bladoróżowe różyczki. Ale nikt nie poszedł do końca, jak to się mówi, w apeshit, a potem już zmieniła się moda i teraz wszystkie torty są po prostu czarne, białe lub brązowe. Nuda.
3 komentarze Dodaj własny