Muszę Wam o czymś napisać. 31 grudnia będzie ostatni dzień handlowy Universamu Grochów. Postawią tam galerię handlową. To moim zdaniem olbrzymia strata i z pewnością powód, by iść na spacer po Grochowie, póki można. Są też i inne powody. Nie wiem, skąd to się wzięło, ale parę lat temu po raz pierwszy zawędrowałam zimą na Olszynkę Grochowską, obok której nawet nie mieszkam ani nic, i od tej pory co zimę co najmniej raz się tam pojawiam. Nie wiem, co mnie tam ciągnie, ale jest to naprawdę magiczne miejsce, w którym można, jak to się mówi, „naładować akumulatory” i osiągnąć spokój i równowagę wewnętrzną. Zwykle chodziłam tam zimą zupełnie bez sensu, bo niebo było szare i wiało ale i tak nie mogłam się powstrzymać. W tym roku tym bardziej nie mogłam się powstrzymać, bo było 12 stopni i piękne, błękitne niebo. Boże, było tam przepięknie.
Zacznijmy jednak od Universamu, który się zamyka. Była z tej okazji mała wystawa, można było też wrzucać do urny swoje wspomnienia związane z Universamem. Widać było, że ponieważ to ostatnie dni działania, to już nie dokupują towaru, więc nie to, że było pusto, ale półki nie były tak po brzegi pełne jak dziś wszędzie, tylko stały na nich trzy koncentraty pomidorowe a obok jeden rządek dżemów, co potęgowało skojarzenie z PRL-em. Niestety na górę już nie można było wejść, tzn tylko do sklepu tego głównego, a kiedyś byłam tam wchodząc od tyłu w lumpeksie na górze, który urządzony był w byłej dyskotece, więc na ścianach były lustra i wszystko było pomalowane na różne niezwykłe kolory dyskotekowe.
Podobną tą rzeźbę jednak zostawią. Tere-fere.
No i był też bazar, który na szczęście bardzo nieznacznie się zmienia. Kupiłam sobie kasetę świąteczną Kelly Family za 2 złote i trampki za 15 i książkę Juliana Bohdanowicza z rysunkami, z których podobał mi się tylko jeden a reszty albo nie rozumiałam albo były idiotyczne, ale to nic bo też kosztowała 2 zł. Aha, kupiłam sobie też sweter a właściwie pół swetra bo był zagadkowo ucięty w połowie. Jestem pewna że to teraz modne. Zawiera 20 % angory.
Stamtąd udałam się na Olszynkę Grochowską.
Zanim pochłonął mnie świat za torami, gdzie nie dojeżdżają już autobusy i jeśli przejazd kolejowy jest zamknięty to nie można też dojechać samochodem, odwiedziłam mój ukochany komis. Nic więcej o nim nie napiszę, bo boję się, że zrobi się modny, a potem przestanie być taki jak jest tylko zacznie sprzedawać kawę latte i założy sobie Instagram i zatrudni młodych wesołków i panią od PR i marketingu i wszystko przepadnie i potem przeniesie się z Olszynki Grochowskiej na Chmielną. Bo taki jest świat.
Na razie jednak na szczęście było tam tak, jak zawsze. Ocean cudownych rupieci, faxów i telefonów stacjonarnych, tuziny identycznych obrazów przedstawiających Żydów liczących pieniądze, pożółkłe myszki komputerowe, których nawet już się nie da użyć, bo współczesne komputery nie mają takich wejść i różne takie akcenty które sprawiają, że dzieciństwo jak żywe staje przed oczami, i o to przecież chodzi.
Np. to. Zacznijmy w ogóle od tego, że w dzisiejszym świecie nie ma takiego odcienia białego jak żółto-brązowy ale ja go doskonale pamiętam z dzieciństwa, kiedy wszystkie „białe” sprzęty komputerowe miały ten kolor. Bardzo mnie uspokaja widok i zapach takich starych sprzętów, bo pamiętam jak miałam taką pożółkłą klawiaturę i jak mój tata rozkręcał komputer i pozwalał mi patrzeć do środka i pewnie nigdy nie byłam szczęśliwsza. Gdybym była totalnie zwariowanym milionerem, to zapewniam, że bym kupiła widoczną powyżej maszynę do pisania marki IBM choćby tylko dlatego, że nikt czegoś takiego nie ma, ale niestety nie jestem więc muszę spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że na grzyb mi 20-to letnia maszyna do pisania. Kupiłam sobie za to księgę XIV Tytusa, Romka i Atomka, oczywiście stare wydanie.
Albo to. Czy to już jest objaw szaleństwa, że oczy mi się szklą na widok takich segregatorów? Chodzi o to, że w dzieciństwie chodziło się do różnych biur i spółdzielni mieszkaniowych czy sklepów, a wszystkie miały całe półki takich segregatorów w kolorach typowych dla lat ’90 czyli prosty jak cep i wesoły żółty, zielony, niebieski, czerwony, i na nich było napisane ’96 POLBUDDROGEX FAKTURY a potem nagle zniknęły bez żadnych wyjaśnień.
Już chyba nie ma co pisać. No, wiadomo, jakbym była milionerem który nie ma co robić to kupiłabym w tym komisie wszystko i puszczała sobie kasety Kelly Familly z Boom Boxa jedząc frytki z frytkownicy Frifri i przeglądając faktury w segregatorze.
Niestety, nie jestem takim milionerem, więc zamiast tego, gdy w końcu udało mi się opuścić komis, odwiedziłam tak zwane zatorze, gdzie jest miasteczko kolejarskie, wspaniała restauracja i mnóstwo pociągów. Trochę się zgubiłam i odnalazłam się dopiero za torami, przy ul. Dudziarskiej. Słyszeliście o niej? Ja oglądałam parę wstrząsających reportaży na TVN-ie. Ogólnie to jak lokatorzy w Warszawie nie płacą czynszu, robią rozróby lub działają na nerwy wszystkim mieszkańcom swojej kamienicy, to może się zdarzyć, że zostaną wysiedleni do mieszkania socjalnego, a mieszkania socjalne są na Dudziarskiej. Zawsze mnie ona fascynowała. Wyobraźcie sobie, że za torami jest miasteczko kolejowe, do którego nie dojeżdża autobus, a za nim jeszcze jedne tory, i dopiero za nimi osiedle, a za nim tory i las a dalej już pola. Co ciekawe, nie ma tam ani jednego sklepu ani nic. W każdym razie dziś odwiedziłam Dudziarską i może dlatego, że było bardzo ciepło i pięknie, byłam zachwycona.


Jeszcze za Dudziarską, wśród zrujnowanych chałup ze studniami na podwórkach, działa za to teatr. Co ciekawe, w pobliżu jest też jeziorko i latem podobno za teatrem jest plaża.
One comment
[…] wiele osób, które znam, tęskni za ich niezwykłym urokiem. A myślicie, że dlaczego chodzę na spacery na Olszynkę Grochowską i łezka mi się w oku kręci na widok jakichś starych szyldów z tęczowymi literkami wyciętymi […]