Gdy już mówię komuś, co robię, to zdarza się, że pojawiają się zabawne nieporozumienia na temat tego, co to właściwie znaczy.
Pisania do gazet nie trzeba za bardzo tłumaczyć. Wiele z tych nieporozumień dotyczy pisania dla firm.
Nie mam zniżek i nie bywam w tych miejscach
Pierwsze nieporozumienie dotyczy tego, jak bardzo pracuję w tej firmie. Bierze się stąd, że dawniej ktoś, kto pisał dla firmy, robił to często w jej siedzibie. Miał umowę o pracę, zniżki na produkty tej firmy i był z nią bardzo związany.
Stąd praca dla – powiedzmy – ekskluzywnego SPA może wiązać się z zazdrością koleżanek, a praca dla sieci kiepskich kebabów – z pobłażaniem.
Tymczasem ani SPA nie daje mi bonów do SPA, ani podrzędna pizzeria nie karmi mnie za darmo przez cały rok. Także poza podziwem lub pogardą otoczenia, copywriterowi nie robi różnicy, czy pisze dla producenta biżuterii czy spłuczek (chyba, że jeden temat jest dla niego po prostu przyjemniejszy).
Czasem pisze się nawet nie dla firmy, tylko dla agencji reklamowej, a czasem dla agencji marketingowej, która pisze dla agencji reklamowej, która pisze dla firmy. Nie mam wtedy żadnego kontaktu z firmą. Sklep i agencja która mnie zatrudnia to nawet nie są naczynia połączone.
W najbardziej optymistycznym wariancie rozmawiam z panem lub panią z firmy przez telefon. Bardzo rzadko bywam w siedzibie. Właściwie raz zdarzyło mi się, że dostawałam (i nadal dostaję od czasu do czasu, bo nadal dla nich piszę) produkty firmy, ale to wynika raczej ze wspólnych wartości i sympatii (o tym niżej). I to był dodatek do wynagrodzenia, a nie wynagrodzenie.
Jeśli akurat ktoś kupuje kota, pisze dla fermy kotów i wyraźnie poprosi o kota, to może go dostanie. Gdyby jednak akurat nie kupował kota, to każdy copywriter byłby urażony samą sugestią, że może dostać koty zamiast pieniędzy.
W 99,999 proc. przypadków płaci się pieniędzmi.
Czasami wynika to też z tego, że pisze się o bardzo drogich rzeczach. Jak drogi nie byłby copywriter, i tak raczej nie może na nic liczyć „w naturze”, gdy pisze o apartamentach na sprzedaż nad morzem.
Przecież nie jesteś lekarzem?
Ale jestem copywriterem.
Czasem widać na stronie lekarza czy florysty, że pisał to lekarz czy florysta. Zdarza się, że w związku z tym strona nie jest zoptymalizowana pod SEO a klienci nie wiedzą, o co chodzi lub wychodzą, bo irytują ich błędy czy zbyt fachowe słownictwo.
Zupełnie inaczej jest, gdy lekarz czy florysta dadzą copywriterowi wszystkie potrzebne dane i pozwolą mu działać.
Nie jest aż tak istotne, jaka to branża czy produkt
To może brzmieć głupio, więc już tłumaczę.
Każdy ma skłonności do pewnych tematów, o których szczególnie lubi pisać. Ale tematy są bardzo szerokie – branża kosmetyczna to może być ulotka dla manicurzystki na rogu lub teksty na stronę Diora. Dlatego nawet zakładając, że ktoś pisze tylko dla jednej branży, bardziej liczy się poziom czy przeznaczenie tekstów (na Facebooka, do artykułu sponsorowanego czy na stronę?) niż to, co opisuje.
Czasem, gdy ktoś specjalizuje się w tekstach na strony, to robi mu małą różnicę, czy opisuje zakład hydrauliczny czy kosmetyczny. Liczy się bardziej znajomość zasad: co będzie w dziale „ o firmie” , a co w dziale „oferta” i gdzie padną słowa kluczowe.
Ci, którzy piszą opisy, wiedzą, jak umieszczać w nich SEO, wymienić zalety produktu i zmieścić się w wymaganej liczbie znaków, ale czasem nie zauważają nawet, czy piszą o kwiatach czy o śrubokrętach. Ja wolę pisać o kwiatach, ale o śrubokrętach też się pisało.
Niektórzy specjalizują się tylko w pisaniu o niszowych produktach ekologicznych lub prawie pracy i o niczym więcej, ale większość nie. Zazwyczaj to się bierze z tego, że prawnik czy lekarz zajmuje się copywritingiem, więc siłą rzeczy „siedzi” tylko w branży, w której jest ekspertem i mu dobrze za to płacą.
Dla mnie bardziej działa to w drugą stronę – piszę o większości rzeczy, spośród których wyłączam tylko te, których naprawdę nie cierpię i/lub nic o nich nie wiem i/lub bardzo nie chcę o nich pisać. W tej kategorii jest niewiele poza futbolem i skrajnie podejrzanymi suplementami diety.
Chodzi o ludzi
Czasem, a dla mnie w sumie coraz częściej, chodzi o coś jeszcze bardziej prozaicznego: czy ludzie z firmy są w porządku.
Firma w teorii może brzmieć świetnie lub prestiżowo, koleżanki mogą być pod wrażeniem, ale jeśli ze zleceniodawcą nie idzie się dogadać lub jest nieprzyjemny, to copywriterzy i tak jej będą unikać.
I w drugą stronę; są na świecie tak sympatyczni i uprzejmi właściciele zakładów hydraulicznych, że można pracować dla nich latami i życzyć sobie, żeby to się nigdy nie kończyło.
A co z pieniędzmi?
Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie pisał o suplementach na porost biustu czy innych nieetycznych i szkodliwych rzeczach, choćby płacili świetnie.
Z drugiej jednak strony praca służy zarabianiu pieniędzy. Czasem jest to aż tak proste.
Firma brzmi cool, modnie i prestiżowo? Jeśli mało płaci i to z problemami, to niestety wybiorę inne zlecenie.
Trzeba opisywać niemodne sukienki? Jeśli zarobki są dobre i regularne, to dla wielu copywriterów zlecenie jest jak najbardziej w porządku, choćby koleżanki się krzywiły.
2 comments
Ja mam dokładnie tak samo. Kiedyś koleżanka myślała, że zmieniam pracę co miesiąc, a ja tylko pisałem dla różnych firm ;D
haha no właśnie! W sumie może to nie jest takie dziwne że się babcia czy dziadek martwią czy copywriter ma stałą pracę, jak się co 2 dni zmienia branże ;p